Niewątpliwie jest to znaczący krok na przód ku ekologicznej przyszłości. Już od jakiegoś czasu można było się tego w sumie spodziewać, gdyż modeli elektryków przybywa. Można było ten trend także zaobserwować już właściwie na każdych wystawach, moto showa’ch, etc. Podpisanie wspólnego porozumienia miało miejsce 29 listopada w Stuttgardzie. W podpisanym protokole rozpoczęcie prac planowane jest na 2017. Początkowo ma być utworzone około 400 stacji. Eksperci szacują, że jeśli wszystko pójdzie po ich myśli to na 2020 ma być już gotowych do użytku około kilku tysięcy stacji, póki co są to według mnie dość optymistyczne spekulacje. Przedstawiciel Daimler’a - Dieter Zetsche, szef Mercedes-Benz Cars odgraża się, że 2025 rok wyda na świat ponad 10 modeli elektrycznych osobówek. Wszyscy się zgadzają, co do tego, że jest to kluczowy krok dla klienta masowego, bo bez tego nikt się nie będzie chciał decydować na niepraktycznego elektryka, podczas gdy sieci stacji benzynowych jest pod dostatkiem i mają się dobrze. To, co jest według mnie istotne, a przemilczane to aspekt trwania samego ładowania. Właściwie nikt dokładnie, o tym nie wspomina. Oprócz tego, że w wydanym oświadczeniu stacje ładowania są określone, jako szybkie, nie ma ani słowa na temat konkretnych liczb. Jedynie Rupert Stadler, prezes zarządu Audi AG wypowiedział się, że ma to trwać tyle, co przysłowiowa "przerwa na kawę". Nie mniej dla mnie to brzmi nazbyt enigmatycznie. Wydaje się, że klamka zapadła i Tesla - prekursor nowo obranego kierunku w branży może zostać na zawsze zapamiętanym przez historię… Nie wiem, czemu wciąż po cichu mam nadzieję na to, że tak jak napęd wodorowy powstanie zupełnie nowe rozwiązanie na bezemisyjność - chociaż nieco bliższe tradycyjnej motoryzacji dotychczasowej.